Szłam jeszcze parę kroków kiedy poczułam, że ktoś chwyta mnie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam zdyszanego Justina.
-Poczekaj... Przepraszam, nie wiem jak to się stało. Zapomnijmy o tym ok? Nie chce cię stracić.- powiedział Justin.
-Wybaczam. Chodź już bo jest zimno.- starałam się zachowywać tak jakby nic się nie stało. Wiedziałam, że nasz związek nie wyjdzie nam na dobre, a nie chciałam stracić przyjaciela. Szliśmy obok siebie w całkowitym milczeniu. Nigdy nie czułam się tak skrępowana w jego towarzystwie. Wsiedliśmy do samochodu i resztę drogi przebyliśmy w niezręcznej ciszy przerywanej od czasu do czasu krótkimi zwrotami. W końcu dojechaliśmy do mojego domu.
-Więc... ile będziesz w Nowym Jorku?- zapytałam nieśmiało.
-Tyle ile tylko zechcesz.- powiedziawszy to nieśmiało pocałował mnie w policzek na pożegnanie.
Wysiadłam z samochodu i szybko skierowałam się do mojego ,,domu". Dzięki chwilą spędzonym z Justinem było mi lepiej, ale przez ten pocałunek sprawy się bardzo pokomplikowały. Weszłam do domu i od razu usłyszałam pełen wyrzutów krzyk mojej matki:
-Gdzie byłaś tak długo?
-Przyjechał Justin. Chciałam spędzić z nim trochę czasu, dawno się z nim nie widziałam
-Oj dziecko, pewnego dnia wpędzisz mnie do grobu.
Pobiegłam do swojego pokoju i padłam na swoje łóżko. Musiałam odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: "Czy ja go kocham?". Przyjaźniliśmy się od dziecka, rozumieliśmy się jak mało kto. Justin zawszę poprawiał mi humor, często wyciągał mnie z dołków. Kochałam jego dziwactwa które sprawiały, że był taki wyjątkowy. Kiedy długo się nie widzieliśmy strasznie za nim tęskniłam. Ale czy to można nazwać miłością? Nigdy nie wiedziałam, że jestem w stanie pokochać kogoś tak mocno, że bez niego nie będę potrafiła odnaleźć sensu życia. Nigdy tego nie chciałam, broniłam się rękami i nogami, ale to wszystko na marne. Tylko, że my nie moglibyśmy być razem. Ja byłam tylko zwykłą dziewczyną, a on super gwiazdą. Nasze światy tak strasznie się różniły. Sama, nie znaczę nic. To przykre, że los potrafi zniszczyć wszystko to, w co tak głęboko wierzyliśmy. Uroniłam kilka łez. Nie wiadomo kiedy, chyba z nadmiaru wrażeń, zasnęłam.
Następnego dnia obudziła mnie moja mama. Troskliwie się na mnie patrzyła chyba pierwszy raz od paru lat. Wiedziałam, że stało się coś niedobrego:
-Mamo...? Co się stało?
-Córeczko... nie wiem jak ci to powiedzieć. Sama jestem w szoku.
-Mamo! Proszę cię powiedz mi!
-A więc... dzwonił do mnie Scooter. Justin nie żyje. Rozbił się wczoraj w wypadku samochodowym.
***************************
Oddaję wszystkie łzy matce ziemi, bo do niej powinny należeć. Bo to właśnie ich miejsce. Tam przeistaczają się w nietykalne źródła. Spływają w głąb nieświadomości do samego serca nieznanego imieniem Boga, który kiełkuje suchą trawą, wybucha gejzerem, mówi górą pod którą schną nasze dusze. Moja i Jego.
W jego oczach budzą się noce. Ciemnieją miejskie ulice. Na pociechę anioł wybacza nam grzechy wyryte alfabetem zmarszczek na skórze miasta. Napiętej jak nasze powroty nad ranem. Jego dusza stanowiła dla mnie zwierciadło świata. I nawet jeśli ten świat już dawno zagubił swój kształt. Ja wciąż go widzę. Łagodnymi promieniami odbijający się w brązie jego oczu.
Wieczorami ubiera mnie w sukienkę utkaną z własnego dotyku. I pragnąc być ciszą trwa na wieki zamknięty bezpiecznie w czeluści każdej z moich dwukolorowych źrenic. I w ramce przy łóżku. Niewymownie... a jednak...
-Więc... ile będziesz w Nowym Jorku?- zapytałam nieśmiało.
-Tyle ile tylko zechcesz.- powiedziawszy to nieśmiało pocałował mnie w policzek na pożegnanie.
Wysiadłam z samochodu i szybko skierowałam się do mojego ,,domu". Dzięki chwilą spędzonym z Justinem było mi lepiej, ale przez ten pocałunek sprawy się bardzo pokomplikowały. Weszłam do domu i od razu usłyszałam pełen wyrzutów krzyk mojej matki:
-Gdzie byłaś tak długo?
-Przyjechał Justin. Chciałam spędzić z nim trochę czasu, dawno się z nim nie widziałam
-Oj dziecko, pewnego dnia wpędzisz mnie do grobu.
Pobiegłam do swojego pokoju i padłam na swoje łóżko. Musiałam odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: "Czy ja go kocham?". Przyjaźniliśmy się od dziecka, rozumieliśmy się jak mało kto. Justin zawszę poprawiał mi humor, często wyciągał mnie z dołków. Kochałam jego dziwactwa które sprawiały, że był taki wyjątkowy. Kiedy długo się nie widzieliśmy strasznie za nim tęskniłam. Ale czy to można nazwać miłością? Nigdy nie wiedziałam, że jestem w stanie pokochać kogoś tak mocno, że bez niego nie będę potrafiła odnaleźć sensu życia. Nigdy tego nie chciałam, broniłam się rękami i nogami, ale to wszystko na marne. Tylko, że my nie moglibyśmy być razem. Ja byłam tylko zwykłą dziewczyną, a on super gwiazdą. Nasze światy tak strasznie się różniły. Sama, nie znaczę nic. To przykre, że los potrafi zniszczyć wszystko to, w co tak głęboko wierzyliśmy. Uroniłam kilka łez. Nie wiadomo kiedy, chyba z nadmiaru wrażeń, zasnęłam.
Następnego dnia obudziła mnie moja mama. Troskliwie się na mnie patrzyła chyba pierwszy raz od paru lat. Wiedziałam, że stało się coś niedobrego:
-Mamo...? Co się stało?
-Córeczko... nie wiem jak ci to powiedzieć. Sama jestem w szoku.
-Mamo! Proszę cię powiedz mi!
-A więc... dzwonił do mnie Scooter. Justin nie żyje. Rozbił się wczoraj w wypadku samochodowym.
***************************
Oddaję wszystkie łzy matce ziemi, bo do niej powinny należeć. Bo to właśnie ich miejsce. Tam przeistaczają się w nietykalne źródła. Spływają w głąb nieświadomości do samego serca nieznanego imieniem Boga, który kiełkuje suchą trawą, wybucha gejzerem, mówi górą pod którą schną nasze dusze. Moja i Jego.
W jego oczach budzą się noce. Ciemnieją miejskie ulice. Na pociechę anioł wybacza nam grzechy wyryte alfabetem zmarszczek na skórze miasta. Napiętej jak nasze powroty nad ranem. Jego dusza stanowiła dla mnie zwierciadło świata. I nawet jeśli ten świat już dawno zagubił swój kształt. Ja wciąż go widzę. Łagodnymi promieniami odbijający się w brązie jego oczu.
Wieczorami ubiera mnie w sukienkę utkaną z własnego dotyku. I pragnąc być ciszą trwa na wieki zamknięty bezpiecznie w czeluści każdej z moich dwukolorowych źrenic. I w ramce przy łóżku. Niewymownie... a jednak...
----------------------------------
Uśmierciłam Justina... Wiem jestem straszna. Ale wszystkie moje imaginy kończyły się dobrze więc tu taka odskocznia. I od razu mówię, że nie pomyliłam się na końcu z czasami, sama tak zrobiłam bo pierwsza i połowa drugiej części to tak jakby ta dziewczyna wspominała, a ostatni akapit opisuje jej stan obecny. Chcecie trzecią część?
To tak nie informuje tych którzy nie napisali mi wyraźnie pod tamtą notką i mam pytanie do kolejnego imagina +18: Łóżko czy stół? *if You know what I mean*. I zapraszam dziś wieczór będę tu dodawała krótkie imaginy: https://twitter.com/Juz10FactsPL.
Mam nadzieje, że się podoba, proszę o dużo komentarzy i dziękuje za całe wsparcie ♥♥♥